Nasze podcasty realizujemy w studiu BLISKO

iglu-logo-kolo

IGŁY. Historie ukryte w czasie.

Nie jest tak źle jak w latach 90. ubiegłego wieku, ale chyba bardziej groteskowo. Dziś wspomnienie świętego Walentego bywa okazją nawet do wyprzedaży lodówek. Czy przypadkiem nie pogubiliśmy się gdzieś po drodze? Przetrwaj walentynkowe szaleństwo.

iStock.com / Foxys_forest_manufacture

Wydaje nam się, że jesteśmy świadomi i odporni, a nachalne namawianie do poczynienia wydatków na poczet walentynek ni nas grzeje, ni ziębi. Nie da się jednak ukryć, że coś dziwnego porobiło się z dniem, który w sumie nie był potrzebny, przypałętał się przypadkiem, a potem… zmutował.

Wcale nie święty, tylko poeta. Korzenie walentynek

Ile z nas zna korzenie walentynek, ręka w górę! Stwierdzenie, że jest to święto, które przywędrowało do nas z zachodu jest pewnym uogólnieniem, ponieważ samo święto ma swe korzenie w kulturze chrześcijańskiej, a być może i sięgające czasów rzymskich. Jak było? W XIV wieku na scenę wkroczył poeta angielski Geoffrey Chaucer. Jego wiersz „Sejm ptasi” [Parliment of Fowles] z 1382 roku jest uznawany za bezpośrednią inspirację walentynek w ich najbardziej dziś popularnej formule polegającej na wręczaniu drobnych upominków ukochanej osobie.

Walentynki obchodzono w krajach zachodnich na tyle hucznie, że żyjący w XIX wieku filozof i publicysta Krystyn Lach-Szyrma porównywał sposób ich świętowania do polskich andrzejek.

Konsumpcjonizm walentynkowy

Jak wiadomo, każda okazja jest dobra, by zarobić. Nie inaczej jest z walentynkami. Niedaleko od prawdy są ci z nas, którzy twierdzą, że to święto wymyślone przez kwiaciarzy i restauratorów, gdyż kwoty wydawane w tym dniu na czekoladki i bukiety przyprawiają o zawrót głowy.

Te skądinąd niewinne i romantyczne gesty przypominające o naszym oddaniu ukochanej osobie przybierają dziś groteskowe formy, bo niemal każda dziedzina biznesu chce wykroić dla siebie kawałek walentynkowego tortu. Jak się w tym wszystkim nie pogubić?

Mój partner to nie surowy sędzia

Nie ulegajmy presji otoczenia. Walentynki to umowne święto. Nie tyle otrzemy się o banał, ile się wręcz z nim zderzymy, stwierdzając, że o miłość należy dbać codziennie i okazywać ją sobie każdego dnia. Jest to jednak banał niepozbawiony mądrości w swej prostocie. Podejdźmy więc do walentynek z dystansem, zdobywając się na dokładnie taki gest, jaki według nas jest adekwatny dla naszej relacji z partnerem. Nie musimy mieć takiego rozmachu jak Kardashianki.

Gorzej, gdy czujemy presję naszego partnera lub partnerki. Ale i wtedy nic straconego! To dobry moment na szczerą rozmowę o uczuciach, oczekiwaniach i sposobie wspólnego budowania związku, w którym każda strona idzie na kompromis. Omówienie naszych obaw jest jak włączenie światła w ciemnym pokoju i otwarcie szafy, w której tak naprawdę nie ma żadnego potwora.

Nikt nie jest wyspą, nawet single

A jak przeżyć ten dzień, kiedy nie mamy partnera ani partnerki? Z uśmiechem na twarzy! Możemy w ogóle nie odnotować jego nadejścia, albo wykorzystać go, by powiedzieć bliskim, jak są dla nas ważni i jak bardzo ich cenimy. Jest to też świetna okazja do spotkania z przyjaciółmi, którzy również nie tworzą z nikim pary. Takie spotkania doładowują pozytywną energią i pozwalają uciec przed poczuciem osamotnienia. Czasem wdziera się ono mimowolnie do naszej świadomości, kiedy włączając wieczorem telewizor, nie znajdziemy nic poza romantycznymi komediami. A na nie akurat w walentynki nie mamy wcale ochoty.

Nie zapominajmy o złamanych sercach

Walentynki to bez wątpienia trudny dzień dla tych, którzy mają złamane serce. Łatwo o nich zapomnieć, gdyż często kryją swoje rany za fasadą uśmiechu. Jest on wprost proporcjonalny do formatu wyrządzonej im krzywdy. Jeżeli znamy taką osobę, nie traktujmy jej w walentynki jak trędowatego. Gest pełen dobra poczyniony w ich kierunku w dniu, w którym nawet sklepy z AGD atakują nas celebrowaniem miłości, może sprawić, że ich uśmiech przez chwilę będzie mniej maskujący, a bardziej promienny.

Sprawdź również: Kto dziś płaci? O finansach w dobrych związkach


image

Weronika Edmunds

Dziennikarka

Dziennikarką została dzięki zdolności słuchania i opowiadania. Tłumaczka i magister przekładoznawstwa. Często przytacza ulubiony cytat z M. Ondaatje: „Słowa, Caravaggio. Słowa mają moc”

Previous post
Next post
Related Posts